Mam pożyczalską sąsiadkę, codziennie coś chciała pożyczyć…na wieczne oddanie. Aż w końcu nie wytrzymałam.

Marta była jedną z tych osób, które zawsze potrafią się wkręcić w twoje życie, nawet jeśli wcale tego nie planujesz. Wprowadziła się do mieszkania obok ledwo kilka miesięcy temu, a już zdążyła wyrobić sobie opinię osoby, która ciągle „czegoś potrzebuje”. Początkowo było niewinnie: sól, cukier, a czasem nawet kawałek ciasta na „spróbowanie”. Nikt nie widział w tym nic złego. Pomagać trzeba, prawda? Ale szybko okazało się, że Marta potrzebuje dużo więcej niż odrobiny przypraw.

„Tylko na chwilę”

Pewnego popołudnia, kiedy właśnie szykowałam się do pracy, rozległo się pukanie do drzwi. Marta. Na progu stała z szerokim uśmiechem, pytając, czy mogłabym pożyczyć jej… blender. Bo wiecie, miała gości, a jej „niestety się zepsuł”. Pomyślałam, co mi szkodzi, niech ma. Ale to był dopiero początek.

Z czasem zaczęła prosić o rzeczy coraz bardziej absurdalne. Odkurzacz, narzędzia, a nawet… rower. Tak, dobrze przeczytaliście, rower. W końcu nadszedł dzień, kiedy moja cierpliwość została wystawiona na próbę.

Moment krytyczny

Była niedziela. Chciałam spędzić spokojny dzień z książką i kawą. Oczywiście, jak zwykle, Marta zapukała. Tym razem przyszła z prośbą o pożyczenie garnka, bo gotowała rosół dla swoich rodziców, którzy mieli przyjechać na obiad. I tu pojawiło się coś, co wyrwało mnie z równowagi. Pożyczyłam jej ten garnek tydzień wcześniej. Przypomniałam jej o tym, na co odpowiedziała: „Ojej, rzeczywiście, ale nie oddam go jeszcze, bo nadal potrzebuję”.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. „Martyna, to nie jest wypożyczalnia” – powiedziałam. Widać było, że moje słowa ją zaskoczyły, ale zamiast przeprosin usłyszałam: „Przecież to tylko garnek, nie przesadzaj!”.

Awantura na klatce

Słowa te były dla mnie jak iskra, która zapaliła lont. „Może to dla ciebie tylko garnek, ale dla mnie to już któryś raz, kiedy pożyczasz coś i nie oddajesz!” – wybuchłam. Marta próbowała załagodzić sytuację, tłumacząc, że przecież sąsiadki powinny sobie pomagać, ale ja już nie wytrzymałam. „Pomaganie to jedno, ale wykorzystywanie to coś zupełnie innego!” – rzuciłam, a na klatce schodowej rozległy się echa naszych głosów.

Ludzie zaczęli wychodzić z mieszkań, zainteresowani, co się dzieje. Marta, zaskoczona, że nie odpuściłam, odparła: „Nie wiem, o co ci chodzi, wszyscy sąsiedzi mi pożyczają rzeczy”. „Może i tak, ale ja mam już dość!” – powiedziałam i zamknęłam drzwi, pozostawiając ją w osłupieniu.

Ciche dni i niespodzianka

Po tej awanturze Martę przez kilka dni nie było widać ani słychać. Cieszyłam się, że sytuacja się uspokoiła, ale nie spodziewałam się, że jeszcze tego samego tygodnia na progu znajdę paczkę. Otworzyłam drzwi, a tam, owinięte w papier prezentowy, leżały wszystkie moje pożyczone rzeczy: garnek, blender, a nawet… rower! Do paczki dołączona była kartka z napisem: „Przepraszam. Marta”.

Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Z jednej strony czułam ulgę, że w końcu odzyskałam swoje rzeczy, ale z drugiej… co to wszystko miało znaczyć? Czy to było tylko chwilowe wycofanie, czy może Marta rzeczywiście zrozumiała, że przesadziła?

Jak byście postąpili?

Jak Wy byście się zachowali w mojej sytuacji? Myślicie, że powinnam dalej utrzymywać kontakty z Martą, czy lepiej trzymać się od niej z daleka? Dajcie znać, co o tym sądzicie w komentarzach na Facebooku!