Kiedy goście wyszli, powiedziałam synowej, co naprawdę myślę… nie po to się zgodziłam aby z nami zamieszkali..

Od momentu, kiedy syn i jego żona wprowadzili się do nas, starałam się być wyrozumiała. Mieli swoje problemy, a ja byłam gotowa ich wesprzeć. Mój mąż z początku też nie protestował – przecież to nasz syn, nasze dziecko. Ale życie z nimi pod jednym dachem szybko zaczęło przypominać ciągłe stąpanie po kruchym lodzie. Każdego dnia atmosfera była coraz bardziej napięta.

Rocznica, której miało nie być

Ten dzień miał być inny. To miała być nasza rocznica, chwila dla nas, dla naszej miłości, której przecież tyle lat poświęciliśmy.

Od rana krzątałam się po kuchni, gotując dania, które miały zrobić wrażenie. Miała być to wyjątkowa chwila, ale im bliżej było obiadu, tym bardziej czułam, że coś jest nie tak. Wszyscy siedzieli przy stole, rozmawiali, śmiali się, a ja? Ja byłam w kuchni, sama. Oczekiwałam choć trochę pomocy, może chociaż uprzejmego pytania, czy czegoś nie potrzebuję.

– Kochanie, może podasz mi te talerze? – zapytałam synową, gdy przyszła po kolejną porcję.

Spojrzała na mnie, lekko zaskoczona.

– Zaraz, zaraz, tylko kończę rozmowę – odparła, wracając do salonu, gdzie czekał na nią kieliszek wina.

Wtedy poczułam, że coś we mnie pęka. To był nasz dom, nasza rocznica, a ja spędzałam ten dzień jako kucharka. Nawet mąż, który zwykle był moim największym wsparciem, nie zrobił nic, by mi pomóc. „Przecież oni są młodzi, trzeba im pozwolić się zrelaksować” – tak tłumaczył to sobie i mi, jakby relaks dotyczył tylko młodych.

Kiedy goście wreszcie wyszli, dom w końcu stał się cichy. I wtedy, kiedy synowa zamknęła za nimi drzwi, nie mogłam już dłużej się powstrzymać.

Ostateczna konfrontacja

– Czy wy naprawdę nie widzicie, co tu się dzieje? – zaczęłam, stając naprzeciw nich. Synowa uniosła brwi, zaskoczona. – To miała być nasza rocznica, a ja spędziłam cały dzień w kuchni. Oczekiwałam, że chociaż odrobinę mi pomożecie. To nie jest pensjonat, gdzie możecie po prostu siedzieć i czekać, aż ktoś was obsłuży.

Syn patrzył na mnie z niedowierzaniem, a synowa milczała. Byłam gotowa na ciosy, wiedziałam, że zaraz usłyszę jakieś wytłumaczenia.

– Mamo, przecież to ty zaprosiłaś gości – odpowiedział syn po chwili ciszy. – Myślałem, że to dla ciebie przyjemność, bo zawsze lubiłaś organizować takie rzeczy.

Nie wytrzymałam. – Przyjemność? Byłoby nią, gdybyście chociaż zapytali, czy nie potrzebuję pomocy! Czy naprawdę nie widzicie, że wszystko spadło na mnie?

W końcu synowa odparła, z irytacją w głosie: – Nie musisz robić dramatu. To tylko obiad. Jakbyś coś potrzebowała, mogłaś powiedzieć wcześniej.

Byłam w szoku. Czy naprawdę tak trudno było dostrzec, że od początku oczekiwałam choćby minimalnego wsparcia?

I co dalej?

Jak byście postąpili na moim miejscu? Czy powinnam była przemilczeć całą sytuację, czy dobrze zrobiłam, że w końcu powiedziałam, co myślę? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku, jakie macie zdanie!