Sponsorowałam kuzynkę, bo miałam wyrzuty sumienia, że żyje w biedzie. Czas pokazał, że to wygodna naciągaczka….

Kiedy dowiedziałam się, że moja kuzynka, Kasia, ledwo wiąże koniec z końcem, poczułam wyrzuty sumienia. Miałam stabilne życie, dobrą pracę, a ona, zmagając się z trudnościami finansowymi, wydawała się coraz bardziej przytłoczona. Nie chciałam być obojętna. Zaczęło się niewinnie – kilka złotych pożyczone na rachunki, parę zakupów spożywczych. Czułam, że robię coś dobrego, że wspieram rodzinę w trudnym czasie.

Kasia była zawsze miła i wdzięczna. Kiedy mówiła o swoich problemach, wydawała się tak bezradna, że moje serce miękło. Oczywiście, nie liczyłam na żadne zwroty pieniędzy. Myślałam, że to tylko tymczasowe wsparcie, które pomoże jej stanąć na nogi.

Z małej pomocy w codzienną rutynę

Z czasem pomoc stawała się coraz bardziej regularna. Kasia zaczęła coraz częściej prosić o pieniądze – najpierw na rachunki, potem na ubrania dla dzieci, a później na „drobne przyjemności”, bo przecież „czasem trzeba też trochę odetchnąć”. Każda rozmowa kończyła się jakimś nowym pretekstem do prośby o gotówkę.

Z jednej strony czułam, że powinnam jej pomagać, bo to rodzina, a z drugiej, zaczęłam zauważać, że Kasia przyjmuje tę pomoc jak coś oczywistego. Nie miała żadnych wyrzutów sumienia, nie próbowała nawet unikać tematu, gdy dzwoniła po pieniądze. Zawsze znalazła sposób, by przekonać mnie, że jest w potrzebie.

Moment, w którym zrozumiałam prawdę

Przełom nastąpił pewnego dnia, kiedy przypadkowo spotkałam Kasię w galerii handlowej. Spodziewałam się, że będzie tam załatwiać jakieś sprawy związane z codziennymi potrzebami, ale to, co zobaczyłam, zaskoczyło mnie. Kasia, ubrana w nową kurtkę i buty, z kilkoma torbami pełnymi zakupów, spacerowała po sklepie z drogimi kosmetykami. Wyglądała na bardzo zadowoloną i zrelaksowaną.

Zaraz przypomniałam sobie, jak niedawno prosiła o pieniądze na „najpotrzebniejsze rzeczy”, twierdząc, że nie ma za co zapłacić za prąd. W tamtym momencie wszystko zaczęło układać się w całość. Kasia nie była zdesperowaną, biedną kuzynką, za jaką ją uważałam. Okazała się kimś, kto idealnie wykorzystuje moją dobroć i wyrzuty sumienia.

Konfrontacja

Zdecydowałam, że muszę z nią o tym porozmawiać. Kiedy w końcu się spotkałyśmy, nie owijałam w bawełnę. Zapytałam wprost, dlaczego korzysta z mojej pomocy, podczas gdy najwyraźniej stać ją na życie, jakiego nawet ja sobie czasem nie mogłam pozwolić. Kasia, zamiast wyjaśnień, zareagowała defensywnie.

– Przecież to były tylko drobne zakupy! – tłumaczyła się. – Każdy czasem musi sobie pozwolić na coś więcej, żeby się nie załamać.

Ale wtedy zdałam sobie sprawę, że dla niej nie chodziło już o pomoc w trudnych chwilach, ale o wygodę. Dzięki mojej „sponsorskiej” hojności nie musiała martwić się o swoje wydatki. Po prostu dostosowała swoje potrzeby do mojej kieszeni.

Koniec finansowego wsparcia

Od tamtej rozmowy postanowiłam zakończyć nasze finansowe układy. Powiedziałam jej, że jeśli chce poprawić swoją sytuację, musi sama zacząć działać. Kasia próbowała jeszcze raz mnie przekonać, że przecież „rodzina powinna sobie pomagać”, ale tym razem byłam nieugięta.

Czas pokazał, że Kasia świetnie sobie radziła… tylko nie wtedy, gdy wiedziała, że może liczyć na moją gotówkę. Przestała się do mnie odzywać, ale ja nie czułam już wyrzutów sumienia. Zrozumiałam, że moja pomoc była wygodnym sposobem na to, by żyć na cudzy koszt.

A wy, co byście zrobili?

Czy kiedykolwiek pomagaliście komuś, kto później okazał się naciągaczem? Jak zareagowalibyście na sytuację, w której ktoś z rodziny wykorzystuje waszą dobroć? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku, jak poradzilibyście sobie w takiej sytuacji!