Uszyłam sukienki dla dziewczynek z kilku rodzin wielodzietnych i zamiast słowa “dziękuję” usłyszałam wyrzuty
Zanim zdecydowałam się przestać współpracować z fundacją, myślałam, że pomagam ludziom, że moje małe gesty mogą sprawić radość dzieciom, których rodziny nie mają zbyt wielu środków. Szyłam sukienki własnoręcznie, wybierając najpiękniejsze materiały, jakie tylko mogłam sobie pozwolić kupić. Chciałam, by te dziewczynki poczuły się wyjątkowe.
Kiedy tego dnia podjechałam pod blok, gdzie mieszkały rodziny, postanowiłam dostarczyć sukienki osobiście. Matki nie musiały nawet wychodzić dalej niż przed klatkę schodową. Pierwsza kobieta podeszła, spojrzała na paczkę, otworzyła ją i… podziękowała tak sucho, że aż nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Ani uśmiechu, ani spojrzenia, jakby to była codzienność. Potem odwróciła się i zniknęła w drzwiach. Co poszło nie tak?
Chwila nadziei, ale… nie do końca
Następna matka wydawała się trochę bardziej zaangażowana. Kiedy wyjęła sukienkę z paczki, jej uśmiech wydawał się obiecujący. Powiedziała: „Ale słodkie wdzianko”. Jednak w jej głosie nie było tej radości, którą tak bardzo chciałam zobaczyć. Brzmiało to jak zdawkowy komplement, taki, który wypowiada się z obowiązku. Nie wiedziałam, czy powinnam się cieszyć, czy zacząć martwić.
W porównaniu z pierwszą reakcją, było to przynajmniej przyjemniejsze. Ale wciąż czułam, że to nie to, na co liczyłam. Czyżby moje starania nie były wystarczające?
Szukając metki – rozczarowanie rośnie
Trzecia matka miała inny sposób na wyrażenie swoich odczuć. Kiedy wyjęła sukienkę z reklamówki, od razu zaczęła gorączkowo szukać… metki. Obserwowałam jej ruchy, a serce zaczęło mi bić szybciej. Wiedziałam, że nie znajdzie tam żadnej markowej etykiety.
W końcu zapytała: „Ta sukienka jest markowa?” Gdy odpowiedziałam, że uszyłam ją sama, z myślą o jej córce, poczułam, jak powietrze wokół nas zgęstniało. Spojrzała na mnie z rozczarowaniem, które aż zalało jej twarz. Jej odpowiedź była krótkim, pełnym zawodu: „Aha, rozumiem.”
Co miałam zrobić? Przez chwilę miałam ochotę zabrać sukienkę z powrotem. Czy to wszystko naprawdę było warte takiego wysiłku?
Ostatnia kropla – gniew, który przelał czarę goryczy
Ostatnia matka była zupełnie inna. Nie kryła swojego niezadowolenia. W zasadzie od początku jej twarz zdradzała irytację, jakby musiała wyjść do mnie z obowiązku. Próbowałam zignorować to, ale kiedy zaczęła otwarcie narzekać, coś we mnie pękło.
– Co się pani nie podoba? Krój, kolor, czy może coś innego? – zapytałam, już zmęczona tą sytuacją.
Spojrzała mi w oczy i wybuchła:
– Lepiej zamiast szmat dać pieniądze. Nie potrzebujemy tego. Wezmę tę sukienkę tylko dlatego, że potem fundacja może nam czegoś odmówić.
Byłam w szoku. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. To był moment, kiedy moja cierpliwość się skończyła. Zrobiłam te sukienki z dobrego serca, za własne pieniądze, a to, co dostałam w zamian, to była jedynie krytyka i brak wdzięczności.
Koniec współpracy – nowy początek
Po tym wydarzeniu postanowiłam przestać współpracować z fundacją, choć kobieta, która nią zarządzała, była naprawdę miła. Cieszyła się z mojego pomysłu i wspierała mnie. Ale po tym, co przeszłam, nie widziałam sensu w dalszym działaniu. Czy naprawdę warto było inwestować swoje pieniądze i czas w coś, co nie przynosiło żadnej radości ani wdzięczności?